Recenzja: 1リットルの涙

niedziela, 19 stycznia 2014

Mam już za sobą pierwszą przeczytaną w całości książkę po japońsku. Nie komiks, nie artykuł w gazecie, nie fragmenty podręczników tłumaczone na potrzeby zajęć – książkę. Tym samym nie tylko podołałam mini-wyzwaniu, które sobie postawiłam, ale także spełniła pierwszy ze swych noworocznych planów.
„Ichi rittoru no namida” („1リットルの涙”, pl. „Litr łez”) to pamiętnik Ayi Kitō, u której wykryto ataksję rdzeniowo-móżdżkową, gdy miała piętnaście lat. Najprościej rzecz ujmując, z upływem czasu Aya traciła zdolność jakiegokolwiek ruchu – chodzenie, siadanie, pisanie, nawet jedzenie – oraz zdolność mówienia, aż w końcu zmuszona była spędzić ostatnie dni w łóżku, będąc karmioną dożylnie i komunikując się przy pomocy (i dużym wysiłku) wskazywania liter na tabliczce.
Tak, „Ichi rittoru no namida” nie zalicza się do optymistycznych lektur, nawet jeśli można w niej znaleźć motywujące fragmenty, więc czemu właśnie to wybrałam na pierwszą powieść do przeczytania po japońsku? Powody były dwa.

http://www.amazon.co.jp/

Po pierwsze, książka została zekranizowana w postaci dramy (japońskie ドラマ, dorama, odnosi się do serialu telewizyjnego), którą miałam okazję zobaczyć w zeszłym roku. Już wtedy, niemal jak za ostrzeżeniem tytułu, wylałam przynajmniej litr łez podczas oglądania, a gdy tylko się dowiedziałam, że historia oparta jest na faktach oraz pamiętniku Ayi, od razu postanowiłam, że będąc w Japonii, kupię i przeczytam ten pamiętnik.
Po drugie zaś, jako że książka jest pamiętnikiem, w dodatku nastolatki (na początku są zapiski piętnastoletniej Ayi, a na końcu wpis od dwudziestojednoletniej Ayi), uznałam, że językowo książka będzie w sam raz na moim poziomie językowym. I nie pomyliłam się. Jeśli ktokolwiek uczy się japońskiego i czuje, że chyba już jest gotowy do przeczytania pierwszej książki w tym języku, językowo „Ichi rittoru no namida” jest w sam raz dla średniozaawansowanych (i lepszych, oczywiście). Aya opisuje świat bez używania trudnych słów czy znaków, a jeśli te drugie jednak się pojawią, zazwyczaj posiadają furiganę (przeliterowanie znaku), co ułatwia znalezienie słowa w słowniku. Od czasu do czasu pojawia się odrobina dialektu z Nagoyi, jednak nic niemożliwego do odczytania czy zrozumienia i jak już się człowiek z nim oswoi – a okazji jest po temu sporo – to w żaden sposób nie utrudnia czytania. Dodatkowo, jako że Aya skupia się na swoim życiu codziennym oraz emocjach czy przemyśleniach związanych z chorobą, całość jest jeszcze łatwiejsza w odbiorze – i jeszcze bardziej poruszająca.
Bardzo szybko po rozpoczęciu lektury zauważyłam, że w całym pamiętniku nazwa choroby nie pojawia się ani razu – dopiero w posłowiu od lekarki Ayi, doktor Hiroko Yamamoto, dowiadujemy się, że Aya cierpiała na ataksję rdzeniowo-móżdżkową; sama Aya najczęściej pisała po prostu „(ta) choroba”.  Co jest jednocześnie zrozumiałe, w końcu pisząc, nie zakładała, że jej pamiętnik kiedykolwiek zostanie opublikowany, i jeszcze bardziej poruszające, gdyż krok po kroku poznajemy chorobę poprzez jej objawy, pogorszenie stanu zdrowia Ayi oraz przemyślenia dziewczyny o tej chorobie. Powiedzenie „ataksja rdzeniowo-móżdżkowa” dla większości z nas jest zlepkiem „dużych słów”, jednak czytanie wciąż i wciąż, że „ta choroba sprawia, że nie mogę chodzić” (i wiele innych, ale na chodzeniu Aya skupia się najczęściej) trafia do Czytelnika od razu.
Jako że najpierw obejrzałam dramę, a dopiero później przeczytałam pamiętnik, nie obyło się bez porównań. I uprzedzając pytanie: według mnie nie ma różnicy, czy wpierw obejrzycie i później przeczytacie, czy odwrotnie. Różnice pomiędzy obydwoma wynikają raczej z różnic w samym medium – książka vs serial – a w przypadku tej historii najważniejsze są emocje oraz ukazanie postępującej choroby, które w obydwu przedstawiono praktycznie tak samo.
(UWAGA! Możliwe spojlery!) Największą różnicą jest dodanie do dramy paru postaci oraz niewielkich epizodów, których nie ma w pamiętniku. Konkretnie w dramie pojawiają się dwaj chłopcy, których Aya darzy cieplejszymi uczuciami, a których nie było w życiu prawdziwej Ayi (a przynajmniej nie ma o nich wzmianki w pamiętniku). Czy to duże nagięcie? Hm, niby tak, ale drama, jak sama nazwa podpowiada, ma być bardziej dramatyczny i gdyby wszystkie odcinki skupiały się wyłącznie na chorobie Ayi, jej życie rodzinne czy szkolne odstawiając trochę bardziej na bok, serial mógłby być mniej wciągający. Dlatego też według mnie wprowadzenie dwóch facetów, którzy się Ayi podobali, dodało całości trochę innego wymiaru, przypominając, że nastolatki się zakochują i że to część bycia nastolatką. Miły dodatek, o, może w ten sposób.
Jednak o wiele bardziej uderzyła mnie różnica w przedstawieniu samej Ayi. Ta serialowa, chociaż trudno jej odmówić bycia wiarygodną i realistyczną, czasem odrobinkę za bardzo popadała w motywujące spicze czy ogólnie taki schematycznie serialowo-filmowy ton wypowiedzi lub grania. Po prostu, troszeczkę Ayę podrasowano, by wpasowała się w wymagania dramy. Tymczasem Aya z pamiętnika wydaje się bliższa prawdziwej nastolatce (właśnie przez ten brak popadania w lekki dramatyzm) i o wiele łatwiej zrozumieć, jak się naprawdę czuła, gdyż w pamiętniku opisuje wszystkie sprawy w jej życiu, na które choroba miała wpływ. Zatem mamy nie tylko problem chodzenia, pisania czy mówienia (w serialu podkreślone dodatkowo przez pasję dziewczyny do gry w koszykówkę), ale też więcej opisów konfrontacji z obcymi (naśmiewające się z niej dzieciaki, współczujące spojrzenia obcych, przykre uwagi, które podsłyszała, a które nie były wypowiedziane prosto do niej) czy prozaicznych czynności (korzystanie z toalety, kąpiel, spędzanie kilku godzin na jednym posiłku).
Ponadto, w moich oczach pamiętnikowa Aya zyskała za to, że była… cóż, nie mówię tego w negatywnym sensie, ale była beksą. Sama o sobie pisze, że jest beksą i płacze z byle powodu, ale to przecież takie ludzkie. Serialowa Aya zdawała się płakać tylko wtedy, kiedy miała po temu jakiś większy powód, pomimo iż twórcy serialu próbowali nawiązać do pamiętnikowej Ayi-beksy, jednak bez popierania tego specjalnie czynami. Sama jestem przykładem na to, że można płakać z byle powodu i nie móc na to nic poradzić, zatem kiedy jest powód, i to tak poważny jak nieuleczalna choroba, fakt, że Aya, płacze, jak na nastolatkę, którą spotkał tak ciężki los przystało, czyni ją jeszcze bliższą Czytelnika.
Ostatecznie jest to przygnębiająca książka. Parokrotnie Aya opisywała momenty, kiedy czuła się na siłach do walki z chorobą, kiedy postanawiała sobie się nie poddawać i pisała, że musi korzystać z życia teraz, lecz im bliżej końca, tym mniej takich momentów, a Czytelnik zaczyna się czuć przytłoczony tym, jak wiele prozaicznych czynności odbiera jako coś naturalnego, podczas gdy dla innych może stanowić nieosiągalne marzenie. Niemniej jednak polecam „Ichi rittoru no namida” każdemu, kto tylko ma szansę to przeczytać. Książkę przetłumaczono na język angielski, zatem nie wątpię, że gdzieś można ją dorwać, ale jeśli się już uda, to radzę się przygotować mentalnie na to, że to nie będzie uroczo optymistyczna historyjka z happy endem.

0 comments:

Prześlij komentarz

 
金大生: Przygody studentki Kanazawy © 2011 | Designed by Interline Cruises, in collaboration with Interline Discounts, Travel Tips and Movie Tickets