Mam już za sobą pierwszą przeczytaną w całości książkę po
japońsku. Nie komiks, nie artykuł w gazecie, nie fragmenty podręczników
tłumaczone na potrzeby zajęć – książkę. Tym samym nie tylko podołałam
mini-wyzwaniu, które sobie postawiłam, ale także spełniła pierwszy ze swych
noworocznych planów.
„Ichi rittoru no namida” („1リットルの涙”, pl. „Litr łez”)
to pamiętnik Ayi Kitō, u której wykryto ataksję rdzeniowo-móżdżkową, gdy miała
piętnaście lat. Najprościej rzecz ujmując, z upływem czasu Aya traciła zdolność
jakiegokolwiek ruchu – chodzenie, siadanie, pisanie, nawet jedzenie – oraz zdolność
mówienia, aż w końcu zmuszona była spędzić ostatnie dni w łóżku, będąc karmioną
dożylnie i komunikując się przy pomocy (i dużym wysiłku) wskazywania liter na
tabliczce.
Tak, „Ichi rittoru no namida” nie zalicza się do
optymistycznych lektur, nawet jeśli można w niej znaleźć motywujące fragmenty,
więc czemu właśnie to wybrałam na pierwszą powieść do przeczytania po japońsku?
Powody były dwa.
http://www.amazon.co.jp/ |
Po pierwsze, książka została zekranizowana w postaci
dramy (japońskie ドラマ, dorama, odnosi się do serialu telewizyjnego), którą
miałam okazję zobaczyć w zeszłym roku. Już wtedy, niemal jak za ostrzeżeniem
tytułu, wylałam przynajmniej litr łez podczas oglądania, a gdy tylko się
dowiedziałam, że historia oparta jest na faktach oraz pamiętniku Ayi, od razu
postanowiłam, że będąc w Japonii, kupię i przeczytam ten pamiętnik.
Po drugie zaś, jako że książka jest pamiętnikiem, w dodatku
nastolatki (na początku są zapiski piętnastoletniej Ayi, a na końcu wpis od
dwudziestojednoletniej Ayi), uznałam, że językowo książka będzie w sam raz na
moim poziomie językowym. I nie pomyliłam się. Jeśli ktokolwiek uczy się
japońskiego i czuje, że chyba już jest gotowy do przeczytania pierwszej książki
w tym języku, językowo „Ichi rittoru no namida” jest w sam raz dla
średniozaawansowanych (i lepszych, oczywiście). Aya opisuje świat bez używania
trudnych słów czy znaków, a jeśli te drugie jednak się pojawią, zazwyczaj
posiadają furiganę (przeliterowanie znaku), co ułatwia znalezienie słowa w
słowniku. Od czasu do czasu pojawia się odrobina dialektu z Nagoyi, jednak nic
niemożliwego do odczytania czy zrozumienia i jak już się człowiek z nim oswoi –
a okazji jest po temu sporo – to w żaden sposób nie utrudnia czytania.
Dodatkowo, jako że Aya skupia się na swoim życiu codziennym oraz emocjach czy
przemyśleniach związanych z chorobą, całość jest jeszcze łatwiejsza w odbiorze –
i jeszcze bardziej poruszająca.
Bardzo szybko po rozpoczęciu lektury zauważyłam, że w
całym pamiętniku nazwa choroby nie pojawia się ani razu – dopiero w posłowiu od
lekarki Ayi, doktor Hiroko Yamamoto, dowiadujemy się, że Aya cierpiała na
ataksję rdzeniowo-móżdżkową; sama Aya najczęściej pisała po prostu „(ta)
choroba”. Co jest jednocześnie
zrozumiałe, w końcu pisząc, nie zakładała, że jej pamiętnik kiedykolwiek
zostanie opublikowany, i jeszcze bardziej poruszające, gdyż krok po kroku
poznajemy chorobę poprzez jej objawy, pogorszenie stanu zdrowia Ayi oraz
przemyślenia dziewczyny o tej chorobie. Powiedzenie „ataksja
rdzeniowo-móżdżkowa” dla większości z nas jest zlepkiem „dużych słów”, jednak
czytanie wciąż i wciąż, że „ta choroba sprawia, że nie mogę chodzić” (i wiele
innych, ale na chodzeniu Aya skupia się najczęściej) trafia do Czytelnika od
razu.
Jako że najpierw obejrzałam dramę, a dopiero później
przeczytałam pamiętnik, nie obyło się bez porównań. I uprzedzając pytanie:
według mnie nie ma różnicy, czy wpierw obejrzycie i później przeczytacie, czy
odwrotnie. Różnice pomiędzy obydwoma wynikają raczej z różnic w samym medium –
książka vs serial – a w przypadku tej historii najważniejsze są emocje oraz
ukazanie postępującej choroby, które w obydwu przedstawiono praktycznie tak
samo.
(UWAGA! Możliwe
spojlery!) Największą różnicą jest dodanie do dramy paru postaci oraz niewielkich
epizodów, których nie ma w pamiętniku. Konkretnie w dramie pojawiają się dwaj
chłopcy, których Aya darzy cieplejszymi uczuciami, a których nie było w życiu
prawdziwej Ayi (a przynajmniej nie ma o nich wzmianki w pamiętniku). Czy to
duże nagięcie? Hm, niby tak, ale drama, jak sama nazwa podpowiada, ma być
bardziej dramatyczny i gdyby wszystkie odcinki skupiały się wyłącznie na
chorobie Ayi, jej życie rodzinne czy szkolne odstawiając trochę bardziej na
bok, serial mógłby być mniej wciągający. Dlatego też według mnie wprowadzenie
dwóch facetów, którzy się Ayi podobali, dodało całości trochę innego wymiaru, przypominając,
że nastolatki się zakochują i że to część bycia nastolatką. Miły dodatek, o,
może w ten sposób.
Jednak o wiele bardziej uderzyła mnie różnica w
przedstawieniu samej Ayi. Ta serialowa, chociaż trudno jej odmówić bycia
wiarygodną i realistyczną, czasem odrobinkę za bardzo popadała w motywujące
spicze czy ogólnie taki schematycznie serialowo-filmowy ton wypowiedzi lub
grania. Po prostu, troszeczkę Ayę podrasowano, by wpasowała się w wymagania
dramy. Tymczasem Aya z pamiętnika wydaje się bliższa prawdziwej nastolatce
(właśnie przez ten brak popadania w lekki dramatyzm) i o wiele łatwiej
zrozumieć, jak się naprawdę czuła, gdyż w pamiętniku opisuje wszystkie sprawy w
jej życiu, na które choroba miała wpływ. Zatem mamy nie tylko problem chodzenia,
pisania czy mówienia (w serialu podkreślone dodatkowo przez pasję dziewczyny do
gry w koszykówkę), ale też więcej opisów konfrontacji z obcymi (naśmiewające
się z niej dzieciaki, współczujące spojrzenia obcych, przykre uwagi, które
podsłyszała, a które nie były wypowiedziane prosto do niej) czy prozaicznych
czynności (korzystanie z toalety, kąpiel, spędzanie kilku godzin na jednym
posiłku).
Ponadto, w moich oczach pamiętnikowa Aya zyskała za to,
że była… cóż, nie mówię tego w negatywnym sensie, ale była beksą. Sama o sobie
pisze, że jest beksą i płacze z byle powodu, ale to przecież takie ludzkie.
Serialowa Aya zdawała się płakać tylko wtedy, kiedy miała po temu jakiś większy
powód, pomimo iż twórcy serialu próbowali nawiązać do pamiętnikowej Ayi-beksy,
jednak bez popierania tego specjalnie czynami. Sama jestem przykładem na to, że
można płakać z byle powodu i nie móc na to nic poradzić, zatem kiedy jest
powód, i to tak poważny jak nieuleczalna choroba, fakt, że Aya, płacze, jak na
nastolatkę, którą spotkał tak ciężki los przystało, czyni ją jeszcze bliższą Czytelnika.
Ostatecznie jest to przygnębiająca książka. Parokrotnie
Aya opisywała momenty, kiedy czuła się na siłach do walki z chorobą, kiedy
postanawiała sobie się nie poddawać i pisała, że musi korzystać z życia teraz,
lecz im bliżej końca, tym mniej takich momentów, a Czytelnik zaczyna się czuć
przytłoczony tym, jak wiele prozaicznych czynności odbiera jako coś naturalnego,
podczas gdy dla innych może stanowić nieosiągalne marzenie. Niemniej jednak
polecam „Ichi rittoru no namida” każdemu, kto tylko ma szansę to przeczytać.
Książkę przetłumaczono na język angielski, zatem nie wątpię, że gdzieś można ją
dorwać, ale jeśli się już uda, to radzę się przygotować mentalnie na to, że to
nie będzie uroczo optymistyczna historyjka z happy endem.
0 comments:
Prześlij komentarz