Przerwa na zbieranie materiałów

sobota, 21 grudnia 2013 0 comments

Dziś wieczorem wyruszam do tego wielkiego, tłocznego molocha-który-nigdy-nie-śpi zwanego potocznie stolicą Japonii, Tokio. Zatem oczekujcie tutaj przerwy, podczas gdy ja zamierzam przeżywać przygody, badać najdziwniejsze dziwy i ogólnie cieszyć się wolnym aż do powrotu wieczorem 30 grudnia. Potem postaram się zbombardować Was postami o tych wszystkich najdziwniejszych dziwach, przygodach itp.
Tymczasem: いってきま~す!

Motoryzacyjnie

piątek, 13 grudnia 2013 0 comments

Znamy – i, sądząc po ilości takowych na ulicach, raczej cenimy – japońskie samochody. Mają opinię niezawodnych i dość dobrych, może nie ochy i achy, w jakie popadamy na widok superfur w Top Gearze, ale dla przeciętnego zjadacza chleba japońskie marki zdają się być w sam raz. Bez wdawania się w subiektywne opinie ani gusta, ma się rozumieć.
Wydaje mi się jednak, że mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że japońskie samochody w Europie różnią się od tych jeżdżących w Japonii. Nie zamierzam się wdawać w żadne techniczne drobiazgi, zwyczajnie się na tym nie znam ani nie to rzuca się w oczy najbardziej. Tym, co się rzuca w oczy najbardziej jest, cóż, ich wygląd.
Najłatwiej będzie mi się tutaj posłużyć psią analizą. Jeśli założymy, że przykładowa Honda Accord jest labradorem retrieverem – długie ciało, podłużny pysk, łagodny łuk zadu – to przeciętny japoński samochód, jak np. Honda Life, jest mopsem: wygląda, jakby ktoś go ścisnął z obu końców, aby zajmował mniej miejsca.


Parę razy zdarzyło mi się już takimi typowo japońskimi samochodami jeździć (moja host rodzina dwa lata temu miała podobny), mogę zatem zapewnić, że są jak TARDIS: większe w środku. Siedzi się wysoko, owszem, ale nadal mamy sporo miejsca na wyciągnięcie nóg, chociaż co wyższym osobom może nie być aż tak wygodnie.


Co więcej, ten trend nie ogranicza się wyłącznie do samochodów osobowych – w podobnym typie widziałam między innymi pick up trucki.


Na pierwszy rzut oka takie samochody ni to dziwią, ni to bawią (głównie przez skojarzenie ze wspomnianym już mopsem). Ale jak się nad tym zastanowić, to ich obecność wcale dziwić nie powinna, chociaż bawić, oczywiście, może, nikt nikomu nie zabroni chichotać czy uśmiechać się na ich widok. W Japonii niewiele jest miejsc niezabudowanych, a parking w miastach stanowi problem (im większe miasto, tym większy problem, naturalnie). Bardzo często jeśli uda nam się stanąć gdzieś, gdzie jest widok na Japonię nocą ze znacznej wysokości, jedynymi miejscami pozbawionymi świateł będą góry zbyt wysokie, by na nich budować domy, oraz w niektórych miejscach morze. Z pewnością trochę się to zmieni, jeśli ów widok uwzględni także jakieś wsie, ale nawet wsie są aż tak „puste”. Zaś kiedy brakuje miejsca, taki kompaktowy samochodzik jak najbardziej ma sens, bo owego miejsca nie marnuje: parkuje tak blisko ściany/barierki/czegokolwiek, jak tylko może, pozostawiając dość przestrzeni dla innych.


Oczywiście, nie demonizujmy ani nie przesadzajmy z uogólnianiem: „normalnie wyglądające samochody również w Japonii są i nie są niczym dziwnym. Nie sposób mi oceniać, kto częściej kupuje które, ale kiedy tak wysilam pamięć, mam wrażenie, że w okolicach Osaki i Kobe, gdzie mieszkałam dwa lata temu, widywałam o wiele mniej tych „normalnych” niż w Kanazale – co, jeśli dobrze pamiętam, potwierdziłoby teorię o oszczędzaniu/praktycznym wykorzystywaniu wolnej przestrzeni, której w Kanazale i okolicach jest więcej niż w okolicach Osaki i Kobe (trzecie i piąte największe miasta w Japonii pod względem populacji; dla porównania Kanazawa jest trzydziesta czwarta).

Ile mopsochodów znajdziemy na tym uniwersyteckim parkingu?

五箇山、富山県 (Gokayama, Toyama-ken)

sobota, 7 grudnia 2013 4 comments

W ramach pewnego pogratulowania, że przeżyliśmy egzaminy półsemestralne, pojechaliśmy w czwartek na wycieczkę do Gokayamy, regionu znajdującego się w obrębie miasta Nanto (南砺市) w prefekturze Toyama. Krótka to była wycieczka, w autobusie spędziliśmy łącznie więcej czasu niż w samej Gokayamie, ale skoro oznaczało to: a) brak zajęć; b) spędzenie trochę czasu z naszymi przybranymi japońskimi rodzinami; i c) zobaczenie czegoś ciekawego, to każda minuta miała znaczenie.
Goyakama słynie z ostałych się z okresu Edo (1603-1868) domków z dachami ze strzechy – są nawet wpisane listę światowego dziedzictwa UNESCO, wraz z podobnymi domkami w Shirakawa-gō, w prefekturze Gifu (白川郷、岐阜県).
I tak naprawdę, wierzcie lub nie, to tyle. Owszem, za opłatą Y300 można wejść do jednego z domków i zobaczyć, jak wyglądało życie w takiej wioseczce czy jakimi narzędziami się posługiwali – w tym przypadku kołowrotki służące do przędzenia jedwabiu (na najwyże piętro, gdzie hodowano jedwabniki, nie ma wstępu), rolnictwo oraz produkowanie nitrokalitu – lecz trzeba być chyba maniakiem kołowrotków czy pasjonatem historii ogólnie, by spędzić przy tym więcej niż kilka minut maks.
Jak dla mnie o wiele ciekawsze były krajobrazy. Garstka domków, góra z pięć, usadowione na dnie dolinki, a dookoła same góry plus rzeka z jednej strony. Jeśli ktoś czuje potrzebę poczucia, że jest z daleka od cywilizacji czy pooddychać świeżym powietrzem, to Gokayama w środku tygodnia, kiedy turystów jest niewielu (oprócz nas później pojawiła się tylko jedna, relatywnie nieduża grupka emerytów), stanowi wręcz doskonałe miejsce. Ze zdjęć w broszurce wnioskuję, że zimą, kiedy w końcu spadną prawdziwe śniegi, jest jeszcze piękniej: wszędzie biały puch, a z takim płaszczykiem domki ze strzechą wyglądają praktycznie jak wzięte z kartki na Boże Narodzenie.



Maskotki w sklepie z pamiątkami - bo kto nie chce maskotki w kształcie pora?



Rozpalony tu ogień ogrzewał piętra wyżej, gdzie żyły jedwabniki.




Dzieci zostawały w domu, kropka.

Pokój, w którym przyjmowano gości.


Ale nadal jeszcze trochę za ciepło na śniegi.




 
金大生: Przygody studentki Kanazawy © 2011 | Designed by Interline Cruises, in collaboration with Interline Discounts, Travel Tips and Movie Tickets