Czasem udaje się profesorom mile mnie zaskoczyć.
Wycieczka do wytwórni sake, by zobaczyć, jak się je
produkuje, miała się pierwotnie odbyć jeszcze w grudniu, ale coś tam nie
wyszło. Potem wersje zrobiły się mieszane, stanęło na tym, że wycieczka ma być
ósmego lutego (tego samego dnia co wypad na narty – BHP kocha takie pomysły!)…
a tu niespodzianka, bo się okazało, że wycieczki w sumie będą dwie, a pierwsza
miała miejsce wczoraj.
Pierwszy duży plus: wytwórnia Fukumitsuya (福光屋) jest relatywnie
niedaleko od kampusu, jakieś 10 minut autobusem lub 40 piechotą (bo trzeba
wpierw zejść z jednej góry, a potem zdobyć drugą). Drugi plus: Fukumitsuya
istnieje od 1625 roku i jest najstarsza w Kanazale (trudno się temu dziwić),
więc jeśli to nie będzie sake pierwszej jakości, to ja nie wiem, czy takie w
ogóle istnieje!
Już na wejściu przywitał nas bardzo charakterystyczny
zapach. Nie nieprzyjemny, chociaż co kto lubi, po prostu charakterystyczny
zapach sake (kto nie miał styczności: mniej kwaskowy od wina, trochę słodszy od
wódki i pomimo wszystko raczej subtelny). Obejrzeliśmy krótki filmik o wytwórni
oraz procesie (który to proces potem powtórzyliśmy przy dokładniejszym
zwiedzaniu, a także dostaliśmy w formie ulotki), przebraliśmy się w fartuchy i
kalosze (hehe, zrobiła się nas grupka sake-doktorów!) i ruszyliśmy.
Ulotka dizajnem odpowiadająca powadze całego procesu. |
Przed wejściem do budynku, w którym odbywa się cały
proces produkcji sake, znajduje się malutki ołtarzyk, z którego przy okazji
leci kanazalska woda źródlana. Z kranów w całym mieście płynie czysta
źródlanka, a, jak zapewniano nas podczas obchodu Fukutsumiyi, kiedy jedynymi
składnikami sake są ryż, woda i zaczyn, to wszystkie trzy muszą być najwyższej
jakości, by stworzyć coś naprawdę dobrego. Co się zaś tyczy ołtarzyka,
tworzenie sake od dawna uwarzano za proces niemalże święty, dodatkowo, w
Japonii pełno różnych szintoistycznych bożków czy mitycznych stworzeń, w które
wszyscy nadal wierzą – więc wszyscy pracownicy wytwórni modlą się do bożka sake
(hehe) o pomyślność na samym początku sezonu, który trwa właśnie zimą.
... i żeby sake było pyszne. Amen! |
Niestety, na najwyższe piętro, gdzie rozpoczyna się cały
proces – przygotowywanie ryżu poprzez wielokrotne jego mycie i gotowanie –
wstęp mają tylko pracownicy. Pomijając ponad 40°C i jakieś 90% wilgotności (!),
na tym etapie bardzo łatwo, że tak powiem, skazić smak ryżu, zatem im mniej
osób wchodzi i wychodzi (a także im więcej z osób, które mogą w tym
pomieszczeniu przebywać, ma po temu odpowiednie szkolenie), tym lepiej dla
sake. I tak, pracownicy na tym piętrze pracują z klatą na wierzchu i tak, lata
temu też tak było (kobiety i mężczyźni, każdy się rozbierał, czy teraz
wprowadzono jakiś podział płci, nie wiem).
Jednak na pozostałe dwa piętra i parter mieliśmy już
wolny wstęp – i nie tylko! Dostąpiliśmy zaszczytu możliwości spróbowania niemal
każdego etapu aż do momentu, w którym przestają być nazywane masami (mają swoje
specjalistyczne nazwy, ale chyba tylko gorzelnicy z dziada pradziada je
pamiętają), a stają się sake.
Na drugim piętrze znajdowały się ogromne zbiorniki ryżu zmieszanegoo
z wodą oraz zaczynem, tzw. koji, każdy na innym etapie fermentacji, która
średnio trwa jakieś dwa tygodnie. Nie wygląda to atrakcyjnie, raczej jak
kleikowata breja czy bardzo nieapetyczna owsianka, jednak nie ma łabędzia bez
brzydkiego kaczątka, co nie? (Czy też raczej nie ma sake bez wcześniejszej brei
w kilku postaciach). Dzień czy dwa po wymieszaniu ta breja ma smak słodko-kwaśnego
deseru ryżowego i zaczyn nie zdążył jeszcze wyprodukować alkoholu, ale dzień
czy dwa przed przejściem na następny poziom wtajemniczenia słodyczy jest już
mniej (choć posmak nadal pozostaje), a całość ma jakieś 5% alkoholu. Poza
smakiem, dla laika obie masy różnią się jedynie tym, że w zbiornikach tych
starszych mas pływa więcej piany na powierzchni.
Młoda masa, 0 alkoholu. |
Starsza masa, 5% alkoholu. |
Kilka ze zbiorników na drugim piętrze. |
Piętro pierwsze zawierało zbiorniki pełne masy
podlegającej kolejnym etapom fermentacji oraz powoli przygotowywanej do
oczyszczenia. Do zbiornika etapami dodaje się kolejne „warstwy” masy ryżowej,
wody i zaczynu koji, które to proporcje zależą od rodzaju sake (Fukumitsuya
chwali się, że produkuje jedynie to „najczystsze”, tj. wyłącznie te trzy
składniki i bez rozcieńczania masy), zaś cały proces kontroluje się za pomocą
termometra oraz doświadczenia, intuicji oraz węchu sake-mistrza. Masy, których
kosztowaliśmy tutaj, miały już po ok. 18-19% alkoholu, czyli mniej więcej tyle,
ile ostateczny produkt, chociaż smakuje jak kiepski ryżowy bimber. Po co zaś te
krzyże na zbiornikach? Przed uchronieniem tych co bardziej niezdarnych od
wpadnięcia do środka, co mogłoby się skończyć fatalnie, gdyż poziom dwutlenku
węgla wewnątrz zbiornika grozi wpadniętym uduszeniem się w niemal błyskawicznym
tempie – nawet z dokładnym myciem zbiorników należy poczekać kilka dni, aż poziom
CO2 zejdzie do mniej zagrażającego życiu.
Na górze: proces dodawania "warstw". Na dole: porównanie procesu fermentacji sake z fermentacją piwa i wina. |
Lepiej tu nie wpadać. |
Samego procesu oczyszczania nie mogliśmy zobaczyć. Nie
wiem, czy to dlatego, że wszystkim zajmuje się maszyna na zdjęciu, czy może po
prostu nie mieliśmy wstępu do miejsca, w którym sfermentowaną masę ładuje się
do lnianych worków (co widzieliśmy na filmiku). Grunt, że jedynym, co z tego
ostatniego etapu dane nam było zobaczyć, to rury odprowadzające oczyszczone, i
gotowe, sake. Ponieważ pomiędzy oczyszczeniem a butelkowaniem też mija ileś
czasu, zostaliśmy jednymi z dość wielkiej grupy osób, które miały możliwość
posmakować świeżego sake „prosto z taśmy”, chciałoby się rzec. I tu naprawdę
można było poczuć, jak smakuje dobre sake. Żeby nie było, nie jestem żadnym
smakoszem i wcześniej miałam tylko może ze trzy do pięciu okazji, aby różnych
sake spróbować, ale nawet ja poczułam, że te niezłe były, cóż, średniej
jakości. Tak jak ze wszystkim: jeśli komuś wszystko jedno, to się zadowoli tym
tańszym i średnim, ale jeśli ktoś naprawdę coś lubi, to wyda trochę więcej,
byleby poczuć odpowiedni smak. Przy czym, kiedy później mieliśmy okazję
degustować paru już zabutelkowanych sake Fukutsumiyi, zdziwiłam się, bo tyle mi
mówiono, że jest drogie (płacimy za jakość), podczas gdy dla mnie ceny były
absolutnie rozsądne (najdroższa butelka 0.5l kosztowała jakieś Y2500, czyli ok.
74zł/£15). Jak dla mnie, absolutnego laika, sake Fukutsumiyi jest warte swojej
ceny.
Maszyna oczyszczająca. |
Iiii do dziury! |