Korzystając z okazji pod tytułem wizyta koleżanki z
Oksfordu (której bloga polecam, jeśli ktoś czyta tego z powodu zainteresowania
Japonią, a nie moją osobą), trafiłam wczoraj do Kenroku-en po raz drugi. No,
technicznie to drugi i trzeci.
Chociaż nie udało mi się załapać na sam moment
podwiązywania gałęzi drzew, wpierw miałam okazję zobaczyć efekty, za dnia. Nie
powiem, chociaż sam pomysł podwiązywania gałęzi, żeby uchronić je przed
złamaniem pod ciężarem zimowego śniegu, nadal wydaje mi się trochę dziwny, widok
jest naprawdę śliczny. Mnie przypomina japońskie parasolki, z tym że pod nimi
chowają się drzewa zamiast ludzi. Urocze.
Z kolei wieczorem tego samego dnia w Kenroku-en odbywał
się tzw. light up (ライトアップ, raito appu). W tym momencie bardzo, ale to bardzo
żałowałam, że nie mam lepszego aparatu albo przynajmniej statywu. Robienie
dobrych zdjęć w ciemnościach graniczy z niemożliwością, więc większość moich
jest ruszona i nie oddaje w pełni magii ani atmosferu podświetlonego
Kenroku-en.
Na gładkiej tafli stawów odcicia były niemal krystaliczne - czego mój aparat, niestety, nie oddaje. |
Ej, nawet słabym aparatem wygląda to naprawdę pięknie, Mamo <3 A sam pomysł podwiązywania drzew... Może to już bardziej funkcja tradycyjna niż użytkowa, bo w sumie wydaje mi się to średnio logiczne, lepiej ten śnieg z drzew strząsać niż wiązać gałęzie, aaaaale. Wygląda naprawdę ślicznie, więc nie będę marudzić.