Z pewnym
opóźnieniem, albowiem trochę mi zajęło odzyskanie sił po wycieczce, która miała
miejsce w czwartek i piątek, ale pokrótce streszczę to, co w niej było
najciekawsze. Otóż całą grupą studentów Nikken pojechaliśmy do miasta Suzu, 珠洲, w regionie Noto, 能登. Warto jednak wspomnieć iż miasto jest jedynie z
administracyjnego punktu widzenia – zarówno widoczkami, jak i atmosferą Suzu
stanowi wiochę czy też inaka, 田舎,
po japońsku. Niestety, przez większość czasu mój aparat był w torebce, która z
kolei znajdowała się w autokarze, zatem nie mam zdjęć tych co bardziej
urokliwych widoczków, ale coś jednak jest.
![]() |
Zmierzch nad wybrzeżem, gdzie łowiliśmy. |
Morze przy byłej szkole podstawowej. |
Tuż za lasem. |
Pole tuż przy lesie. |
Wycieczkowych
przygód raczej niewiele, główny jej cel stanowiło przybliżenie nam problemów
związanych ze środowiskiem, szczególnie morskim oraz górskim, oraz wiejskich
społeczności (która, jak chyba wszędzie, coraz częściej składa się z osób
starszych i nie ma komu pielęgnować grządek z lokalnymi warzywami czy też
grządek w ogóle). Najciekawszym z tego wszystkiego, wbrew pozorom, okazało się
łowienie ryb, pierwszemu zajęciu, jakiego się podczas tej wycieczki podjęliśmy.
Nie spodziewałam się przy tym bawić, a jednak. Nawet wraz z kolegą udało nam
się złowić tych rybek całkiem sporo.
![]() |
fot. Evelyn Tan |
Lecz pozostałe
części edukacyjne już nie były aż tak ciekawe, a przynajmniej nie na dłuższą
metę, bo i ile można słuchać powtarzającego się, że X (zwierzątko lub roślinka)
jest zagrożone/wyginęło, więc staramy się zapobiec jego wymarciu/uczynić
środowisko bezpieczniejszym dla innych żyjątek? Niemniej jednak naprawdę się
cieszę, że mogłam zobaczyć japońską wieś (liczę, że jeszcze uda mi się to
powtórzyć, bo chętnie porobiłabym więcej zdjęć, cobym mogła zrelacjonować
kontrasty lepiej) i z ogólnie spędzonego czasu, którego wcale niemałą częścią
było, tak, zgadliście, nomikai w hotelu, które trwało dopóty, dopóki któryś z
sąsiadów nie przyszedł nas uciszyć.
A żeby ładnie
domknąć część o wycieczce, zakończę ją Engrishem wprost z opakowań lodu:
![]() |
Strasznie mnie kusi, by zrobić uroczego gifa z techno kostką lodu! |
Spuszczę może
całun milczenia na niedzielę, gdyż to wspomnienie zbyt świeże i traumatyczne.
Dość Wam wiedzieć, że ktoś, kogo podejrzewam o nadmiar wolnego czasu, wpadł na
świetny pomysł, by studenci Nikken wstali z rana i… posprzątali ulicę
prowadzącą do uniwerku. Nie wszyscy studenci czy chociaż wszyscy studenci z
wymiany – właśnie ta dziewiętnastka, która i tak ma napięty grafik. Nie wiem,
czy to miało być w ramach jakiegoś pokręconego doświadczania japońskiej kultury
czy co, osobiście aż do końca liczyłam, że ten „wypad” zostanie odwołany z
powodu złej pogody, ale nie, więc sprzątaliśmy w deszczu. Japońskie ulice,
które, warto wspomnieć, są czyste. Siedem petów i kompletnie przypadkowa oraz
szokująca para kaloszy gdzieś w krzakach nie czynią ulicy zaśmieconą.
Na osłodę tej
goryczy (a nikt mi nie chciał uwierzyć, że niedzielna praca w gówno się obraca)
miałam jednak resztki jabłkowej Fanty, którą kupiłam dzień wcześniej.
Żeby było
ciekawiej, chociaż jabłka były ponoć zielone, w Japonii są one… niebieskie. Japoński
odpowiednik przymiotnika zielony to midori, 緑, jednak bardziej odnosi się do zieleni i
roślinności aniżeli do koloru – i z tego właśnie powodu zarówno zielone jabłka
są niebieskie, to jest aoi,青い,
jak i zielone światło w sygnalizacji świetlnej są aoi. Logiczne przecież.
A jak smakowała?
Hm, sama jeszcze nie wiem, czy ją polubiłam czy nie. Pachniała jak jabłkowy
szampon do włosów czy żel pod prysznic, takim oczywiście sztucznym zapachem
jabłka… i smakowała w sumie podobnie. Chociaż nie, smakowała bardziej jakby
wymieszać ten sztuczny smak jabłka z dużą ilością cukru, po czym dodać gazu.
Jak mówię, nie jestem pewna, czy mi smakowała, tak się zastanawiałam nad tym,
że aż wypiłam całą butelkę. Myślę jednak, że chyba nie pokuszę się o kupno
następnej.
0 comments:
Prześlij komentarz