To na pewno była
długa podróż. Ale dla tego uczucia po przybyciu, które da się opisać wyłącznie
słowami „ただいま” (wróciłam!),
niewątpliwie było warto. Bo nie ma co ukrywać: wszystko było kompletnie nowe
dwa lata temu, gdy przyjechałam tu po raz pierwszy. Teraz większość jest mi już
znajoma, więc poczucie tego niemożliwego do opisania zapachu Japonii (każdy
kraj ma własny zapach, nie dajcie się zwieść przyzwyczajonym nosom), zobaczenie
z dawna niewidzianych, wszędobylskich maszyn sprzedających napoje czy
zobaczenie, że niby ścisk, niby trudno o niezajęte przestrzenie, ale jakoś tak
ciepło w tym ścisku (i nie mówię tu tylko o temperaturze) było właśnie jak
powrót do jednego z licznych domów albo jak zobaczenie dawno niewidzianego
przyjaciela.
Fakt że teraz
rozumiem i jestem w stanie powiedzieć o wiele więcej niż dwa lata temu też
pomógł. Wtedy zapytanie o cokolwiek tuż po przylocie wywoływało drobny atak
paniki (jak to powiedzieć?!), a teraz? Jeśli tylko usłyszę poprzez hałas i/lub
przytkane zmianą ciśnienia przy lądowaniu uszy, to jakoś to będzie, prawda?
Nawet się wdałam z paroma ludźmi w co dłuższą konwersację i się nie zbłaźniłam,
a co!
I cóż, poza
emocjami towarzyszącymi powróceniu tutaj, moja podróż zbytnio ekscytująca nie
była. Nie pamiętam już, kto mi powiedział, że lotnisko Helsinki Vantaa, gdzie
się przesiadałam, jest najnudniejsze na świecie, ale kłamał i na pewno nigdy
nie leciał z Doncaster-Sheffield. Fakt, spędzenie tam pięciu godzin to
przesada, ale gdziekolwiek byłoby przesadą. Chociaż jeśli ktokolwiek się waha,
to linie Finnair polecam – nie ma fajerwerków ani przesadnych rewelacji, ale
jest wygodnie, sprawnie i nie najdrożej, czego chcieć więcej?
Wybaczcie mi też
niewielką ilość zdjęć. Podróżując zdecydowanie w za ciepłym odzieniu
(oszczędzanie kilogramów bagażu poprzez noszenie najcięższych rzeczy na sobie
pozdrawia) i z dwoma ciężkimi walizkami (plus torebka na ramieniu, która co
chwila spada), robienie zdjęć to ostatnie, co człowiek jest w stanie zrobić.
Już się za to dzielę tymi kilkoma, które zrobiłam.
 |
Rzeźba na lotnisku w Helsinkach - nie mam pojęcia, co autor miał na myśli |
 |
Nawet nie wiecie, jak tęskniłam za tym smakiem! *.* |
Pierwszy raz
jechałam dalekobieżnym pociągiem w Japonii i już mi się podoba. Wygodnie,
mnóstwo miejsca, stosunkowo niedrogo (pociąg relacji Osaka-Kanazawa z
zarezerwowanym miejscem = Y7240, to ok. 230zł za dobre 300km z hakiem w dwie i
pół godziny)… Ale moimi ulubieńcami byli konduktorzy! Japońska grzeczność w
pełnym wydaniu, gdyż za każdym razem, kiedy którykolwiek przechodził przez mój
wagon (i każdy inny też, jak zakładam), przed wyjściem się wszystkim kłaniał.
Przed i po kontroli biletów to się nawet zaanonsował, że „przeprasza
najmocniej” (czy też „dziękuje bardzo za współpracę”), będzie kontrola i
głęboki ukłon.
 |
Pongyi, wejście. |
 |
Pongyi, widok z boku |
Powyżej zdjęcia
Pongyi Guest House, gdzie miałam odsypiać podróż, a gdzie po czterech godzinach
się przebudziłam. Przede wszystkim: jeśli ktokolwiek zamierza odwiedzić
Kanazawę, gorąco, naprawdę gorąco polecam nocleg w Pongyi! Tanio, wygodnie,
przeuroczo (dom był niegdyś sklepem z kimono!), blisko centrum, przesympatyczna
i pomocna właścicielka (biedna chciała targać moją gigantyczną walizkę po tych
tyci schodeczkach, zaraz po tym, jak zaoferowała się zadzwonić dla mnie po
taksówkę z rana)… Fakt, to bardziej hostel niż hotel, są tylko dwie wspólne
sypialnie, męska i damska, ale jeśli ktoś nie szuka hotelowych luksusów i chce
mieć tylko miłe, wygodne i tanie miejsce do spania w miejscu wygodnym do
zwiedzania, to nie wiem, czy mógłby trafić lepiej.
 |
Kanazawa Daigaku, |
 |
Mój pokój - za firaną korytarz z kuchnią |
Teraz jestem już
wprowadzona do akademika, wszystkie formalności na dziś załatwione i mogę
troszkę odpocząć. Fakt, akademik pięknością nie grzeszy, w środku wygląda jak
niedokończony z tymi gołymi betonowymi ścianami i korytarzami, ale pokoiki są
przytulne (chociaż pierwszy raz będę brać prysznic w szafie, cóż, przygody to
przygody) i na pewno mogło być o wiele, wiele gorzej. Dokonawszy „grabieży” w
pokoju recyklingowym, gdzie poprzedni studenci z wymiany pozostawiali rzeczy,
które im się już nie przydadzą – jak naczynia i sztućce, wieszaki, maszyny
przeróżniste, nawet parasol udało mi się wygrzebać – rozpakowałam się,
poukładałam wszystko na miejscach i nawet to jakoś wygląda. Jakoś w sensie
całkiem miło.
 |
Recycling room |
 |
Łazienka - tak, ten kabel to prysznic. I tak, ta łazienka jest mniejsza od mojej szafy. |
A że lodówka ma
świeciła pustkami, to udałam się na zakupy. Wierzcie mi lub nie, ale poprzednim
razem byłam w supermarkecie tylko raz i to wyłącznie na chwilkę, przed podróżą
z moją host rodzinką do Kyoto, gdzie zakupiliśmy lunch na wynos, więc dopiero
teraz po raz pierwszy miałam okazję się porozglądać. No wiadomo, supermarket
jak supermarket, ale ciekawie tak sobie porównać ceny i pooglądać, co jest
drogie a co tanie. Zakupy na ten tydzień (albo na dłużej, zobaczymy, na ile to
wystarczy) wyniosły mnie niemal tyle samo, ile za te same lub podobne produkty
wydałabym w Anglii, a najdroższą zakupioną rzeczą była herbata, bo uznałam, że
przy tym oszczędzać nie mogę. Niestety, prawie Y400 za 50 torebek to trochę
dużo, zwłaszcza porównując z Anglią, gdzie nie piłam nigdy paskudnej herbaty i
nawet najzwyklejsza z Tesco, 100 torebek za funta lub mniej, była całkiem
dobra. No ale, to tylko na teraz, liczę po cichu (i na głos też) na paczki z
domu. Za to ucieszyły mnie ceny warzyw i owoców, bo wiele z tego co jadam i
lubię (jak jabłka czy cebule) są w normalnych cenach (jabłka Y98/sztuka, a
cebule Y28/sztuka).
I na koniec,
coby Was już dłużej nie zanudzać moimi zachwytami nad jedzeniem czy zeszytem z
rachunkami, który przed chwilą założyłam, podzielę się pierwszym Engrishem (angielskim
łamanym japońskim) tego pobytu:
Chiyo, jak ja Ci zazdroszczę! ^^
Pokoik masz przytulny, łazienkę też (nie ma co narzekać, są gorsze :D), więc z pobytem nie będzie źle, bo to przecież Japonia, prawda? :)
Kiedy pierwsze zajęcia?