W ramach urodzin wybrałam się (wreszcie!) do kociej
kawiarenki, tzw. neko cafe (猫カフェ). I cóż tu wiele mówić, ten
wynalazek okazał się dokładnie tak zacny, jak można było przewidywać.
Ceny zależą od samej kawiarenki; pamiętam, że łażąc po
Tokio parokrotnie mijałam kocie kawiarenki, które zniechęcały mnie ceną za pół
godziny. Ta okazała się relatywnie przyjazna cenowo: 30 minut kosztowało Y500,
a 45 minut, które z koleżankami wykupiłyśmy, Y700. Po wykupieniu pierwszych
iluś, każde kolejne 20 minut kosztowało dodatkowe Y100 (a może jednak Y200),
jednak 45 w zupełności wystarcza.
Z racji natury kawiarenki, trzeba było przejść przez
zasady, zanim nas wpuszczono. Nic szokującego: zdjęcia bez flesza, zakaz
podnoszenia kotów, ostrzeżenie, że możemy zostać podrapane czy obsikane, proszę
umyć ręce przed wejściem, takie tam pierdółki z cyklu BHP. W tej konkretnej
akurat dostępne było tylko picie w butelkach, jedzenia nie było w ofercie, ale
są też takie, gdzie można coś zjeść czy napić się normalnej kawy – to już
zależy od miejsca.
Zaś po przejściu tej inicjacji wręcz, mogłyśmy w końcu
przekroczyć drzwi do magicznego świata kotów. Czy też pokoju, w którym
przebywały.
W sumie było ich bodajże dziesięć albo dwanaście – nie liczyłam,
a i też niektóre spały gdzieś w kąciku i trzeba było trochę poszukać, by je
odnaleźć. Wszystkie dorosłe, między trzy a pięć lat, żadnych kociaków, co mnie
trochę zdziwiło. W kraju mającym wręcz obsesję na punkcie wszystkiego co
słodkie i urocze, kociaki z pewnością przyciągałyby więcej klientów do
kawiarenki? Może to wina środy i kocięta pojawiają się w weekendy, kiedy
klientów jest więcej – a może to kwestia jakichś kolejnych zasad BHP, w sensie
że dorosły, dobrze wychowany kot ma mniejsze szanse kogoś obsikać czy znienacka
zaatakować? Nie wiem i jeśli kiedyś jeszcze uda mi się wrócić, to chyba o to
zapytam.
Co się rzuca w oczy niemal od razu po wejściu, oprócz
wrażenia spoglądania we własną przyszłość w roli crazy cat lady? Zachowanie samych kotów. Widać, że są rozpuszczone
przez klientów, którzy wydatkują dodatkowe Y100-200 na kocie przysmaki, bo już
w drzwiach przywitało nas kilka, zaś niemal każdy kolejny wpierw wąchał nam
ręce – po czym ileś odwracało się od nas z niesmakiem, że im niczego nie
przyniosłyśmy. Kiedy później przyszli jeszcze jacyś klienci, którzy z kolei
przysmaki kupili, to niektórych kotów wręcz nie mogli się pozbyć. Typowe
rozpuszczone kociska, ot.
Cała reszta to, tak naprawdę, wywody na temat charakterów
poszczególnych kotów, które tam były, w które nie zamierzam się wdawać, bo
nigdy bym nie skończyła. Zdecydowanie stwierdzam, że taka kawiarenka to kawałek
Nieba na Ziemi, chociaż do wykupienia więcej niż 30-45 minut potrzeba by mi
chyba było albo głębokiej depresji, albo właśnie małych kociąt, które chciałyby
się bawić. Chociaż parę zabawek było, koty były nimi ewidentnie znudzone i
niezainteresowane, woląc albo spać, albo pozwalać się głaskać, albo bawić czymś
nowym, jak np. sznurkiem przy aparatach. Jednak jakkolwiek głaskanie kotów jest
odprężające, kiedy nie są własne, to godzina maks naprawdę wystarcza.
Tymczasem zamykam się z moimi opowieściami – oto i koty!
![]() |
Zadziwiająco mały czteroletni Maine Coon (trochę tylko większy od dużego burasa). |
![]() |
Nie jedyny pyszczek, któremu zbyt wiele nie imponowało. |
![]() |
Kotów na ręce brać nie można, ale jak same wskakują na kolana, to nie zamierzam się bronić. ;) fot. Charis Messier |
KOOOOTKIIIII!!! <3 <3 <3 Tyle, jeśli chodzi o konstruktywny komentarz :D