Jednym z przedmiotów, na które uczęszczam, są zajęcia z
edukacji w Japonii. Jednak nie ograniczają się tylko do siedzenia w klasie i
robienia notatek czy dyskusji – raz na jakiś czas mamy wycieczki do najróżniejszych
szkół. I jako pierwsze odwiedziliśmy prefekturalne liceum Nisui w Kanazale (石川県立金沢二水高校, Ishikawa-ken-ritsu Kanazawa
Nisui Kōkō).
Chociaż większość dnia została zorganizowana specjalnie
dla nas, udało nam się dowiedzieć trochę o prawdziwej codzienności japońskiego
licealisty. Pominę może obowiązkowy mundurek, bo to chyba każdemu się kojarzy z
japońskimi szkołami ogólnie. Ale ciekawie było, na przykład, móc poobserwować
przez chwilę zwykłe zajęcia. Mnie pozwolo wejść do klasy, w której odbywały się
zajęcia z fizyki (której nie rozumiem po polsku czy po angielsku, to co dopiero
po japońsku – a po wzorach wnioskuję, że uczniowie byli już dość zaawansowany
etapie!) oraz zajęciach z angielskiego dla zaawansowanych (lekcje w całości
prowadzone po angielsku i zmuszające uczniów do odbywania dyskusji czy dzielenia
się opiniami). I, co ciekawe, jak dowiedziałam się od oprowadzających mnie
uczennic, uczniowie, jak w Polsce, wybierają sobie profil, humanistyczny lub
ścisły, jednak ich zajęcia ograniczają się wyłącznie do tych w ramach profilu. Czyżby
upadł stereotyp wkuwającego fizykę kwantową i zaawansowaną matematykę
azjatyckiego licealisty, który oblicza wszystko w pamięci i na szybko?
 |
Klasa bez uczniów. |
 |
Pozostałość po poprzedniej lekcji. |
Zresztą, już samo wejście do liceum było ciekawym
doświadczeniem. Wiadomo, szkoły nie wpuszczają byle obcych na swój teren, a
licealista widzący swoją szkołę na co dzień i nieznający innej nie będzie robił
im zdjęć, byleby ktoś z zagranicy mógł zobaczyć. Nisui jest naprawdę ładna – i zaskakująco
duża, pomimo iż byliśmy tylko w jednym budynku. Chociaż jak na tak sporą
szkołę, biblioteka wydała mi się zaskakująco mała.
 |
Galeria, gdzie uczniowie mogą spędzać przerwy i gdzie odbywają się apele. |
Ale najciekawsi, jak można się było spodziewać, byli sami
uczniowie. Tyle się słyszy o japońskich uczniach zakuwających dzień i noc,
chodzących na dodatkowe zajęcia i korepetycje, pod presją i zestresowanych… lecz
jak się przed takim stanie, to nie tylko nie wygląda na przytłoczonego tym
wszystkim, ale wręcz się cieszy z tego, że właśnie tak wygląda jego życie
codzienne. Starałam się nie wytrzeszczyć za bardzo oczu, kiedy grupa dziewcząt,
które mnie oprowadzały i ze mną rozmawiały, powiedziały, że część letnich
wakacji spędziły w szkole na jakichś zajęciach dodatkowych – ba!, same
powiedziały, że im się podobało. Nie wyobrażam sobie, by gdziekolwiek indziej
jakikolwiek licealista stwierdził, że spędzenie jakiegoś czasu wakacji w szkole
na lekcjach może być fajne.
 |
Miejsce do nauki na korytarzu. |
Ostatecznie czas w szkole zleciał szybko (ale też
niewiele go w ogóle było, tylko jakieś dwie, dwie i pół godziny) i było mi
szczerze szkoda, kiedy trzeba było już wychodzić. Z chęcią porozmawiałabym
sobie z paroma uczniami jeszcze trochę, poobserwowała j normalne zajęcia eszcze
trochę czy nawet przerwę obiadową. Ale cóż, raczej się na to nie zanosi, jako
że następnym razem czeka nas zupełnie inna szkoła.
 |
Obrazek na zaparowanej szybie. |
Ha, czyli jednak stereotyp Japończyka nie tak do końca upada, chociaż może inaczej. Nie Japończyka a Azjaty. W tamtym semestrze miałam w akademiku Koreankę, studiowała filologię bułgarską i miała rozplanowany dzień, życie, wszystko absolutnie, a swoją koleżankę Japonkę traktowała bardzo protekcjonalnie, że "chyba sobie nie zdajesz sprawy, że praca tu i tu i dostanie się do takiej pracy wcale nie jest takie łatwe i musisz więcej pracować". Ale zajęcia w wakacje... o Mamo, marzenie pierwszoklasisty :P