Ten weekend spędziłam w Takaoce, w prefekturze Toyama,
gdzie uczestniczyłam w tzw. Monitor Tour. W skrócie: po dwie osoby mówiące w
najpopularniejszych wśród turystów językach (angielski, francuski, koreański,
chiński z kontynentu i chiński z Tajwanu) zostały zaproszone do wzięcia
udziału, by pomóc wskazać, jak można by poprawić turystykę w Takaoce. Wycieczka
absolutnie darmowa, z noclegiem, posiłkami oraz przejazdem włącznie (na których
absolutnie nie oszczędzano, wszystko było pierwszej klasy!), po prostu
musieliśmy swoje „odpracować” przy ankiecie, co jest dobre, a co nie i jak to
naprawić.
Jako że moje narzekania, tak naprawdę, interesują bardzo
nielicznych, na czele z organizatorami wycieczki, którzy teraz zapewne
rozważają wszystkie krytyczne komentarze, jakie otrzymali, zatem skupię się na
tym, co było dobre. Zresztą, moje narzekania w gruncie rzeczy dotyczyły miejsc,
w które przeciętny turysta, z którego perspektywy miałam patrzeć, by nie
trafił, bo i go raczej nie interesują, czasem tylko braku informacji o danym
miejscu w języku innym niż japoński. A wróciłam z wycieczki zadowolona, więc
naprawdę nie ma co się skupiać na negatywach.
W Takaoce najbardziej godne uwagi są trzy miejsca: Takaoka
Daibutsu (高岡大仏), park Takaoka Kōjō Kōen (高岡古城公園) oraz świątynia
Zuiryū-ji (瑞龍寺).
Takaoka Daibutsu jest trzecim największym posągiem Buddy
w Japonii, zaraz po posągach w Narze i Kamakurze. Ten mierzy sobie ponad 15 metrów
wysokości i waży ok. 65 ton – zdecydowanie robi wrażenie, kiedy wyłoni się
spomiędzy budynków, bo ma biedak tego pecha, że wciśnięto go w jedną z ciaśniej
zabudowanych uliczek.
Niestety, posąg który widzimy dzisiaj nie jest, że tak
powiem, oryginałem. Pierwotny posąg, wyrzeźbiony w drewnie i pokryty złotem,
został zniszczony w wyniku pożaru – obecny ukończono w 1933 roku i wykonano go
z miedzi. Na plus za to idzie fakt, iż wejście do znajdującej się w środku
świątynki jest darmowe, chyba że ktoś zechce wrzucić coś od siebie. Podobno za
obejrzenie posągu Buddy w Narze trzeba zapłacić, więc dobrze, że w Takaoce
pozostawili darmowy wstęp. Chociaż biorąc pod uwagę, że Budda jest na zewnątrz
i jest, no cóż, duży, chyba mieliby problemy z uiszczaniem płatności.
Pomnik strzegący wejścia. |
Pomnik po drugiej stronie. |
Makieta konstrukcji posągu. |
Od Buddy do zamkowego parku jest ledwie rzut beretem i
jeśli kogoś nie interesuje historia Japonii, to powinien się tam wybrać
przynajmniej dla ładnych widoczków. Teraz królowały jesienne barwy, ale podobno
wiosną, kiedy kwitną wiśnie, widok również zapiera dech w piersiach.
To było jedno z tych miejsc, gdzie przynajmniej ulotka po
angielsku by się przydała. Nawet jeśli kogoś nie interesuje historia Japonii
ani znaczenie poszczególnych części parku, miło byłoby przynajmniej wiedzieć,
jak się nazywają, by łatwiej określić, gdzie się jest. Jednak z dostępnej po
japońsku ulotki z mapką można się wystarczająco zorientować, a jeśli ktoś jest
turystą myślącym, a nie tylko bezmyślnie podążającym tam, gdzie będą
najładniejsze zdjęcia, to się wielu rzeczy o zamku domyśli. Obecność fosy oraz
liczne wąziutkie mosty pomiędzy pseudowysepkami, na których znajduje się zamek
i przynależące do niego inne budowle, wystarczają za podpowiedź, że nie mamy do
czynienia z letnim pałacykiem, ale z miejscem o charakterze obronnym. Samego
zamku już nie ma, najprawdopodobniej został zniszczony, jednak oprócz przyrody
znajdziemy w parku również kilka świątyń, jakieś muzea oraz sporo posągów,
głównie feudalnego lorda Toshinaga Maedy.
Pomnik feudalnego lorda Toshinaga Maedy |
Na dodatek mieliśmy fart wejść do parku w trakcie
tradycyjnej japońskiej ceremonii ślubnej, akurat kiedy para młoda ustawiła się
do zdjęć. Coś ślicznego.
Szczęścia młodej parze! |
Świątynia Zuiryū-ji, tak naprawdę, była pierwszym
miejscem, w które się udaliśmy w trakcie tej wycieczki, jednak jako że moim
zdaniem świątynie w Japonii są do siebie naprawdę bardzo podobne i trzeba się
tym bardzo interesować, żeby wychwycić jakieś różnice, to omawiam ją jako
ostatnią.
Zuiryū-ji zbudowano mniej więcej w XVII wieku. Część
pierwotnej świątyni – to jest pierwsza brama oraz dwa budynki po bokach przed
wejściem na teren główny – spłonęła, jednak spora część świątyni przetrwała, a
wiele odbudowano w pierwszej połowie XIX wieku. Jak na buddyjską świątynie
przystało, panuje tu atmosfera spokoju (jeśli nie liczyć turystów), bardzo
sprzyjająca medytowaniu. Wiem coś o tym, bo oprócz wycieczki po świątyni,
oprowadzający nas mnich nauczył nas także, jak wykonać zazen (座禅), pozycję do modlitwy/medytacji w Buddyźmie. Po czym
nauka przeszła z teorii w praktykę. I chyba się nie nadaję do Buddyzmu, bo
kiedy tylko nogi zaczęły mnie boleć (co nastało bardzo szybko, podobnie jak
swędzący nos i inne ziemskie niewygody), to zamiast medytować i nie myśleć,
myślałam bardzo intensywnie o tym, jak mnie boli i jak mi niewygodne. No cóż,
dla każdego co innego…
Pomnik przy bramie. |
Ołtarz Buddy. |
Wejście do miejsca modlitw, gdzie nauczyliśmy się siedzieć w pozycji zazen. |
Poza tym jedynymi naprawdę ciekawymi rzeczami na tej
wycieczce były możliwości samodzielnego spróbowania niektórych tradycyjnych
rzemiosł, które się w Takaoce ostały. Konkretnie było to wykonywanie odlewów z
metalu oraz malowanie laki.
![]() |
Dzwoneczek świeżo po zrobieniu. |
![]() |
Wisiorek z laki wraz z konturami wzoru. |
![]() |
Gotowy wisiorek. |
Cóż, o moich zachwytach luksusowym hotelem nie ma co
mówić, każdy student by się pozachwycał (i pewnie nie tylko student), kiedy
nagle nocleg na darmowej wycieczce stanowi czterogwiazdkowy hotel. Ale na miłe
zakończenie podzielę się fotką lunchu, który organizatorzy postawili nam
pierwszego dnia wycieczki (w drogiej restauracji przy Zuiryū-ji, warto dodać).
0 comments:
Prześlij komentarz